Płk Franciszek Hynek

Chciałem również w czasie opisów poczty balonowej zaznaczyć obecność innego pilota balonowego, który przyczynił się do rozwoju sportu balonowego, rozsławiając również nasz kraj na arenie międzynarodowej, na różnych imprezach prestiżowych.

Jednym z nich był płk Hynek Franciszek ur. 1.12.1897 roku w Krakowie, zm. 8.09.1958 w Szatarpach – polski pilot, uznawany za najwybitniejszego polskiego baloniarza w historii, dwukrotny zdobywca Pucharu Gordona Benetta.

Był absolwentem seminarium nauczycielskiego. W czasie I wojny światowej służył na froncie rosyjskim i włoskim jako żołnierz Legionów Polskich i armii austriackiej. Po zakończeniu działań wojennych został elewem Lotniczej Szkoły Obserwatorów Balonowych w Toruniu.W 1928 r., jako pilot balonu "Lwów", uczestniczył w Krajowych Zawodach Balonowych o nagrodę im. płk. Wańkowicza, gdzie zdobył najwyższa lokatę.

Załoga Franciszek Hynek i nawigator Zbigniew Burzyński, była jedną z dwóch wyznaczonych do pierwszego w historii reprezentowania Polski na najbardziej prestiżowych balonowych zawodach świata o puchar Gordona Bennetta odbywających się w 1932 r. w Szwajcarii. Hynek i Burzyński zajęli wtedy szóste miejsce, a druga polska ekipa Władysław Pomaski i Antoni Janusz miejsce czwarte.

Wraz ze Zbigniewem Burzyńskim reprezentował Polskę po raz kolejny w pucharze Gordona Bennetta w 1933 w Stanach Zjednoczonych. Polacy balonem SP-ADS "Kościuszko" przelecieli odległość 1370 km od miejsca startu w Chicago, utrzymując się w powietrzu przez 39 godzin i 32 minut. Ustanowili tym samym rekord międzynarodowy i zostali zdobywcami trofeum.

 

1

 

clipPolska zgłosiła tylko jeden balon, specjalnie zbudowany na tę okazję w Wojskowych Warsztatach Balonowych w Legionowie wg projektu inżyniera Józefa Paczosy, nazwany “Kościuszko”, o pojemności 2200 metrów sześciennych. Dzięki licznym ulepszeniom był on o niemal 100 kg lżejszy od startującej w zawodach roku 1932 “Polonii”. Jako załogę wyznaczono Franciszka Hynka i Zbigniewa Burzyńskiego. Ogółem zgłoszono początkowo 8 balonów z 6 państw – liczbę mniejszą niż podczas zawodów w Szwajcarii, głównie ze względu na koszty podróży do USA - ostatecznie jednak na zawody nie dotarli Szwajcarzy i na starcie stawiło się 7 załóg z 5 krajów. Wszystkie balony miały pojemność 2200 metrów sześciennych.

Start wyznaczono na 2-go września po południu, “Kościuszko” miał lecieć jako szósty, przedostatni. Bezpośrednie przygotowania na lotnisku Glenview rozpoczęto już 1-go września rano od rozłożenia powłok balonów i podłączenia rekawów doprowadzających gaz nośny. Wieczorem tego dnia dokonano częściowego napełnienia balonów za pomocą używanego ówcześnie do oświetlenia w Chicago gazu ziemnego. W tych czasach powszechnie używano gazu świetlnego jako nośnego, głównie ze względu na niską cenę. W międzyczasie załogi kontynuowały montaż niezbędnego ekwipunku. 2-go września przed południem dodatkowo wpuszczono do balonów około 500 metrów sześciennych wodoru, w celu zwiększenia ich nośności. Około południa na skutek dość mocnych podmuchów wiatru i błędu obsługi naziemnej uszkodzeniu uległ balon niemiecki “Wilhelm von Opel” co wyeliminowało jego załogę z zawodów. W stawce pozostało więc 6 balonów.

O godzinie 15-tej odbyła się odprawa pilotów. Na podstawie raportu meteorologicznego załoga polska opracowała plan lotu, który jak się potem okazało miał dać jej sukces. Oddajmy głos Zbigniewowi Burzyńskiemu: “Sytuacja meteorologiczna była następująca: Chicago znajdowało się w południowo-wschodniej strefie niżu barometrycznego z wiatrami z południowego zachodu. Na północy natomiast, nad Zatoką Hudson, zalegał drugi niż. Wydawało mi się zatem jasne, że należy tak lecieć, aby możliwie najpóźniej zbliżyć się do wybrzeży Oceanu Atlantyckiego, to znaczy w pierwszej dobie lotu wyzyskać wiatr z południowego zachodu, lecąc możliwie nisko, a w drugiej dobie przejść z dotychczasowego niżu w południową strefę niżu hudsońskiego i wyzyskać jego najsilniejsze prądy lecąc na dużych wysokościach.”

Na skutek przesunięcia wywołanego przymusową rezygnacją Niemców “Kościuszko” startował jako piąty żegnany przez licznie zgromadzoną Polonię. Dla mieszkających w USA Polaków start polskiej załogi był bardzo ważnym wydarzeniem, co udzieliło się również załodze. Oddajmy głos ponownie Zbigniewowi Burzyńskiemu: “Wzrastało podniecenie nasze i grona publiczności odprowadzającej balon. Każdy mówił coś do nas i wyciągał rękę po uścisk (...) Rozbrzmiał polski hymn narodowy. Żegnani tysiącami okrzyków, odczuwaliśmy instynktownie, że jeżeli nie spełnimy naszego obowiązku, poniesie z nami klęskę cała Polonia amerykańska. Byliśmy jednak na ogół dobrej myśli. Pociągnąłem za linkę rękawa i puszczony na komendę oficera startowego balon uniósł się lekko z wiatrem. Zawołałem: Niech żyje Polska! Okrzyk podchwycono na ziemi. Zegarek wskazywał 19-tą minut 16-cie. Szybkość balonu nie dorównywała zrazu szybkości wiatru, więc po obu stronach powłoki łopotały flagi państwa i Aeroklubu R.P. Po chwili stało się cicho.”

Po starcie polska załoga realizowała opracowany plan lotu. Z. Burzyński: “Lecieliśmy na zmiennej wysokości pomiędzy 400 a 600 metrów. Widoczność była gorsza od przeciętnej, powietrze parne. Z jednaj strony widzieliśmy zaledwie przedmieście Chicago i trybuny lotniska Glenview, z drugiej rozpościerała się przed nami szeroka tafla Lake Michigan. Notowałem w książce pokładowej: 2-go września, godz. 19,39 – wysokość 600 – 53 worki piasku, południowo-zachodni brzeg jeziora Michigan – kierunek północny wschód (...) Badałem ściśle kurs. Każde odchylenie kierunku na prawo, czyli ku wschodowi, uważaliśmy za niekorzystne.” Nie trzeba dodawać że kierunek wschodni oznaczałby lot nad Atlantykiem, co mogłoby być potencjalnie niebezpieczne dla załogi w razie wodowania – mimo że balon miał na wyposażeniu niewielką łódź ratunkową. Podjęto więc decyzję lotu nad samą wodą, na wysokości około 50 metrów – lecąc w ten sposób przed 4-tą nad ranem. 3-go września „Kościuszko” osiągnął wschodni brzeg Michigan. Dodatkowo dzięki tej taktyce załoga zużyła niewielką ilość balastu, tj. 140 z zabranych 700 kg (12 z 59 worków). Z chwilą zaś wschodu słońca balon dzięki ogrzaniu gazu nośnego zaczyna się wznosić – nie jest więc potrzebne wyrzucanie balastu celem utrzymania wysokości. Z. Burzyński: “Gdy słońce dąży od wschodu ku południowi, a niebo nie jest zasłonięte chmurami, jest to w czasie lotu balonem wolnym okres bezczynności. Można być wtedy pewnym, że się nie opadnie, a przeciwnie, balon będzie się wznosił stale coraz wyżej.” Potwierdzają to notatki Franciszka Hynka w dzienniku pokładowym: “Godzina 8,36; wysokość 2200 m; 44 worki; porucznik B. Śpi, ja plażuję rozebrany do pasa. Godzina 9,50; wysokość 2800 m; kierunek mniej więcej północny wschód.” O 12-ej w południe „Kościuszko” znajdował się na wysokości 3400 m, o 15,50 na 3700 m, o 17-ej – 5000 metrów. Lot odbywał się teraz nad jeziorem Huron. Na dużej wysokości prędkość lotu zwiększyła się dwukrotnie, osiągając średnio 50 kilometrów na godzinę. Po godzinie 19-ej balon opuścił terytorium Stanów Zjednoczonych i leciał odtąd nad Kanadą, mijając jezioro Georgian Bay.

Zapadła noc a kierunek lotu zmienił się z południowo-wschodniego na wschodni, co oznaczało przejście w drugą fazę lotu. Załoga podjęła jeszcze decyzję o skontrolowaniu kierunku i prędkości wiatru na mniejszych wysokościach – wymagało to pociągnięcia za klapę w celu wypuszczenia pewnej, niewielkiej ilości gazu nośnego. Z 3500 metrów o godzinie 19,30 balon opadł w ciągu 45 minut na 1800 metrów - kierunek wiatru nadal był wschodni. Dalsze wypuszczanie gazu nośnego byłoby ryzykowne - mogło oznaczać lądowanie jeszcze tej nocy (z 3 na 4 września) i utratę szansy na zwycięstwo. W celu zaoszczędzenia balastu piaskowego, którego Hynek i Burzyński nie mieli już zbyt wiele poczęli oni wyrzucać puste butle z tlenem (niezbędnym do oddychania na wysokościach powyżej 4000 metrów). Silny spadek temperatury powodował jednak dalsze opadanie balonu i około pierwszej w nocy załoga podjęła brzemienną w skutki decyzję wyrzucenia baterii do radia używanego do ustalania położenia balonu. O godzinie 1,55 wyrzucono również sam radioodbiornik, bezużyteczny bez baterii. To wreszcie powstrzymało opadanie i balon ustabilizował się na wysokości około 5000 metrów. Załodze doskwierało dotkliwe zimno – temperatura wynosiła między minus 18 a minus 25 stopni Celsjusza. Ziemię zakrywała gruba warstwa chmur, co jakiś czas błyskawice sygnalizowały położenie burz, jednak lot na dużej wysokości zabezpieczał przed nimi. O godzinie czwartej rano wysokość lotu wynosiła 5600 metrów, w celu zabezpieczenia się przed kolejną burzą baloniarze wyrzucają butlę po tlenie i nieco żywności, o 6,30 są na 6500 metrach.

Tak więc polska załoga przetrwała drugą noc zwiększając tym samym swoje szanse na uzyskanie dobrego wyniku. Problem był tylko jeden – niemożność ustalenia położenia balonu.

Ziemię zakrywały gęste chmury, radio zaś zostało w nocy wyrzucone za burtę. Przy wschodnim kierunku lotu istniało niebezpieczeństwo znalezienia się nad Atlantykiem a następnie wodowania, co przy braku jakichkolwiek urządzeń pozwalających zlokalizować załogę przez ekspedycję ratunkową było niezwykle ryzykowne. Hynek i Burzyński musieli więc pociągnąć za klapę licząc, że dzięki słońcu ogrzewającemu balon w ciągu dnia uda im się wznieść ponownie, po ustaleniu położenia za pomocą punktu orientacyjnego dostrzeżonego gołym okiem. O godzinie 7-ej balon zaczął opadać, by z chmur wyjść dopiero o 9,25 na wysokości 150 metrów! Było jasne, że przy takiej podstawie chmur lot nie potrwa długo, zwłaszcza że mimo tej dramatycznej decyzji Polacy nadal nie wiedzieli gdzie się znajdują. Pod nimi był gęsto zalesiony teren, minęli linię kolejową, niewiadomym jednak było skąd i dokąd ona prowadzi. Aby utrzymać wysokość za burtę szło wszystko co możliwe, mimo jednak tych wysiłków o godzinie 10,48 balon zahaczył o drzewa na wzniesieniu, po czym załoga rozrywając go zakończyła lot. Biorąc pod uwagę teren lądowanie można uznać za szczęśliwe, powłoka została na drzewach a kosz zawisł ok. 1,5 metra nad ziemią, po czym osunął się na nią.

Nastroje po wylądowaniu nie były dobre. Piloci żałowali iż niemożność ustalenia położenia nakazała im pociągnięcie klapy – gdyby nie to mogliby lecieć jeszcze do wieczora. Po krótkiej drzemce i zabezpieczeniu balonu wyruszyli na poszukiwanie cywilizacji. Nie wiedzieli, że spędzą w kanadyjskiej puszczy jeszcze 5 dni, z minimalną rezerwą żywności w postaci pomarańczy i rodzynek, bez broni i odpowiedniego obuwia.

Już zejście ze wzniesienia na którym wylądowali oznaczało przedzieranie się przez dziewiczy las, pozbawiony jakiejkolwiek drogi, za to z licznymi wywrotami skalnymi i powalonymi drzewami. Następnie załoga przebyła mokradła, po czym udało się jej znaleźć miejsce na nocleg. Kolejnego dnia Hynek i Burzyński poruszając się ścieżkami wydeptanymi przez dzikie zwierzęta dotarli do brzegów jeziora, napotykając wreszcie ślady bytności człowieka, niestety dość stare. Kolejną noc spędzali na polance nad strumieniem w kiepskich nastrojach, gdy około 1-szej w nocy usłyszeli gwizd parowozu, dobiegający od strony linii kolejowej, którą mijali lecąc. Dodało to pilotom otuchy i nadziei. Następnego dnia załoga poruszała się wzdłuż potoku, z dość znaczną, południową przerwą w na regenerację organizmów, które wykazywały podwyższony puls i znaczne zmęczenie. Na szczęście nasi aeronauci mieli aspirynę. Następnej nocy znów dał o sobie znać parowóz, sytuacja powtórzyła się następnego dnia o 13,30, gwizd wydawało się pochodził już z bliska. Mimo to torów nadal nie było widać, żywność zaś była na wykończeniu. Kolejnej nocy gwizd parowozu doszedł z daleka, pogarszając morale załogi. Dodatkowo kolejnego dnia, 8-go września, padał deszcz.

Na szczęście w sobotę, 9-go września, niebo rozpogodziło się. Po półtorej godziny marszu polska załoga natrafiła na ślady ludzkie i wreszcie o godzinie 8,30 na upragnione tory kolejowe wraz z budką przystanku kolejowego o nazwie “Lemieux”. Przystanek był mały i nie można było znaleźć go na mapach, ale wkrótce nadjechała drezyna z robotnikami, która zabrała naszych pilotów do miejscowości Laurent na linii kolejowej Quebec – Lac St. Jean, gdzie znaleźli oni gościnę u rodziny jednego z robotników. Wstępnie odnaleźli na mapach miejsce swojego lądowania, określając pokonaną odległość na 1370 kilometrów, pokonanych w 39 godzin i 32 minuty. Po posiłku i skromnym odpoczynku jeszcze po południu tego samego dnia drezyna odwiozła naszych baloniarzy do większej miejscowości Riviere a Piere, skąd mogli oni nadać telegraficznie wiadomość o swoim miejscu pobytu i skorzystać z gościnności tamtejszych ludzi.

Następnego dnia, 10-go września w niedzielę, przyszła telegraficznie wiadomość o następującej treści: “Serdecznie gratuluję waszego wspaniałego lotu, spotkamy się w przyszłym roku w Warszawie.” Depeszę tę nadał zwycięzca zawodów w roku 1932, komandor Settle, którego udziałem było tym razem miejsce drugie. A więc zwyciężyła załoga polska! Wynikiem, określonym potem precyzyjnie przez organizatorów na 1361 km pokonała załogi amerykańskie, balonów “US Navy” (1248 km) i “Goodyear IX” (791 km).

clip 2

clip 3

W ojczyźnie Hynek został wyróżniony za swój wyczyn orderem Polonia Restituta V klasy. W 1934 Hynek znowu reprezentował Polskę w zawodach Pucharu Gordona Benetta, tym razem odbywających się w Warszawie. Nawigatorem lotu był tym razem Władysław Pomaski, a polska załoga pobiła zarówno Polski jak i swój własny rekord długości trwania lotu z poprzednich zawodów. Balon SP-ADS „Kościuszko" wylądował po 44-godzinnym locie w miejscowości Anna koło Woroneża w ZSRR, pokonując odległość 1340 km. Hynek po raz drugi został zdobywcą pucharu, a dwie pozostałe polskie załogi zajęły odpowiednio miejsce drugie i czwarte.

Franciszek Hynek startował również w zawodach Pucharu Gordona Benetta w 1935 w Warszawie, gdzie z Władysławem Pomaskim zajął 5 miejsce, w zawodach z 1936 odbywających się kolejny raz w Warszawie, gdzie z Franciszkiem Janikiem zajął miejsce 5 oraz w 1937 w Brukseli, gdzie w tym samym składzie co poprzednio zajął znowu 5 miejsce.

W latach 1926 – 1939 Franciszek Hynek służył w stopniu majora w Baonie Balonów w Legionowie. Po wybuchu II wojny światowej pełnił funkcję komendanta zorganizowanego w ramach organizacji „Wilki" – pułku Warszawa – Północ. Był członkiem ZWZ i AK. W połowie 1942 powierzono mu funkcję komendanta Bazy Lotniczej. Został aresztowany przez Niemców 19.05.1944 r. i osadzony w obozie koncentracyjnym; przebywał w Gross-Rosen, Funfteichen i Bergen-Belsen.

Po wojnie zajmował się popularyzacją lotnictwa w Polsce. W rocznicę Święta Lotnictwa 7 września 1958 pułkownik Hynek podjął się przewiezienia na pokładzie balonu SP BZB „Poznań" listów opatrzonych okolicznościowym datownikiem. Balon wyleciał o godzinie 18.20. Ostatni wpis w dzienniku pokładowym pochodzi z godziny 20.00, wtedy balon znajdował się nad Żninem. Tuż po północy balon zahaczył o linię wysokiego napięcia przechodzącą przez las. Doszło do zapalenia powłoki balonu i eksplozji. Hynek zginął w wyniku katastrofy, a jego ciało odnalazł nad ranem rolnik Alfons Dysarz.

Pośmiertnie Franciszek Hynek został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi na polu lotnictwa sportowego. W miejscu śmierci lotnika, z inicjatywy Gdańskiego Aeroklubu i lokalnej społeczności, odsłonięto w 1969 pomnik upamiętniający najwybitniejszego polskiego baloniarza.Pomnik – rok upamiętnienia 1958 – ku czci płk. Franciszka Hynka, pilota balonowego, który zginął śmiercią tragiczną.

Położenie: Szatarpy, przy drodze dojazdowej z Nowej Karczmy do Szatarp po prawej stronie drogi.

 

clip 4„PŁK. FRANCISZEK HYNEK PILOT BALONOWY URODZONY 1.12.1897 R. W KRAKOWIE. KOMBATANT WOJNY ŚWIATOWEJ 1914-1918 R. ZWYCIĘŻCA W MIEDZYNARODOWYCH ZAWODACH BALONOWYCH O PUCHAR GORDON BENNETTA W 1933 R. W CHICAGO I W 1934 R. W WARSZAWIE. W LATACH 1939-1945 ŻOŁNIERZ ZWZ I AK D-CA PUŁKU WARSZAWA PÓŁNOC ORG. WOJSK. WIELKI WIĘZIEŃ OBOZÓW KONCENTRACYJNYCH GROSS-ROSEN, FUNFTEICHEN I BERGEN-BELSEN. JEDEN Z TWÓRCÓW SPORTU BALONOWEGO W POLSCE LUDOWEJ. ODZNACZONY ZA WYBITNE ZASŁUGI ORDEREM POLONIA RESTITUTA V KLASY I KRZYŻEM OFICERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI.” ZGINĄŁ W TYM MIEJSCU ŚMIERCIĄ LOTNIKA DNIA 8 WRZEŚNIA 1958 R.

 

 

Kartka, którą wysłał Franciszek Hynek w czasie Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu 12 sierpnia 1929 roku do prawdopodobnie swojej znajomej z rodzinnego Krakowa. Pani Marysia napewno nie została żoną Franciszka Hynka, gdyż poślubił Marię Antoninę z Czarnockich. Napewno nie była to siostra Hynka, gdyż nosiła inne imię i miała w tym czasie 32 lata. Dzieci nie miał. Przypuszczam, że jednak był to ktoś ze starych znajomych. Pozdrawia bowiem i mamusię. O autentyczności tej kartki świadczą pozdrowienia pisane ręką kapitana Hynka w IKC z 1935 r. Na tytułowej stronie balon "Warszawa 1" z podpisem "Na tym balonie lecę".

5

5b

5a