Na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku w Berlinie balon bezzałogowy spełnił swoje zadanie. Żadne z igrzysk nie były tak perfekcyjnie filmowane. Tym - na prośbę Hitlera - zajęła się zdolna reżyserka Leni Riefenstahl (sprawdziła się wcześniej, kręcąc propagandowe arcydzieło z nazistowskiego zjazdu w Norymberdze). Po raz pierwszy zastosowała ruchomą kamerę. Cały spektakl transmitowany był na ogromnych ekranach.

Olimpiada w Berlinie była doskonałą okazją dla Hitlera, aby podsycać antysemickie idee i teorię o wyższości rasy aryjskiej. Mimo, że podczas sesji olimpijskiej w Wiedniu w 1933 roku władze niemieckie zobowiązały się, że nie wykluczą ze swojej ekipy narodowej sportowców pochodzenia żydowskiego, a Hitler musiał zakazać wygłaszania antysemickich ataków podczas zmagań sportowych, olimpiada okazała się sukcesem nazistów.

Igrzyska otworzył Adolf Hitler. Niektóre zespoły powitały go charakterystycznym nazistowskim pozdrowieniem.

Ale każde igrzyska mają do siebie to, że:  
a) dla sportowców wielkie święto i możliwość  konkurowania z najlepszymi;
b) dla rządów sposobność  do zaprezentowania swej potęgi;
c) dla organizacji praw człowieka często okazja do protestów, gdy państwa organizujące igrzyska olimpijskie, mające być  świętem pokoju i zdrowej rywalizacji, nad wyraz często czy to w sprawach wewnętrznych, czy też na arenie międzynarodowej stosują przemoc.

Hitler nie żałował na propagandę - igrzyska zorganizowano na niespotykaną wcześniej skalę o czym można się przekonać oglądając dokumentalne filmy Leni Riefenstahl. Podczas inauguracji igrzysk ponad 100 tysięcy widzów mogło posłuchać nowego hymnu olimpijskiego autorstwa Richarda Straussa. Dla zagranicznych oficjeli urządzano wystawne przyjęcia, narodowe reprezentacje większości krajów mijając trybunę honorową podnosiły ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Goebbelsowska machina propagandowa odniosła pełen sukces. Zawodnicy niemieccy zdominowali turniej zdobywając 89 medali. Hitler pojawiał się na stadionie codziennie wzbudzając powszechny aplauz, teraz był już całkowicie pewien słabości świata, który postanowił podbić.

Ta olimpiada przeszła do historii jako demonstracja potęgi III Rzeszy.

Siła wizji niemieckiej reżyserki jest tak ogromna, że wymyślona przez nią sztafeta niosąca olimpijski ogień (gdzie biegnący sportowcy przenoszą olimpijski płomień ze starożytnej Grecji do Berlina) jest dziś symbolem Igrzysk.


Były również i zaskakujące wydarzenia: zwłaszcza w czasie skoku w dal, gdzie o złoty medal walczyli Owens i Niemiec Lutz Long, który w zasadzie oddał pierwsze miejsce konkurentowi, zwracając mu uwagę na błąd w rozbiegu. To doprowadziło Hitlera do szału i przysporzyło problemów niemieckiemu sportowcowi. Według legendy, wódz Rzeszy odmówił podania ręki czarnoskóremu zawodnikowi. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy w skoku wzwyż wygrywali Cornelius Johnson i David Albritton. Hitler demonstracyjnie opuścił wówczas lożę honorową.

Poniżej zdjęcie, a w oryginale jest ono formatu A4 z balonem bezzałogowym, który pod koszem miał umieszczoną kamerę filmującą przebieg igrzysk. O autentyczności zdjęcia świadczy certyfikat, który pod zdjęciem przedstawiam.

clip

clip 2

Reporter w gazecie „Wiarus” ukazującej się w latach międzywojennych bardzo ciekawie relacjonuje swój wyjazd na igrzyska do Berlina w 1936 roku, umieszczając przy tym kilka zdjęć z przebiegu tych uroczystości.

Oto jego wrażenia z pobytu na olimpiadzie:

Zacznę chyba od słów, które się na pewno odbiły już niejednokrotnie o uszy czytelników, a mianowicie, ze olimpjada zaimponowała wszystkim tym, którzy mieli szczęście być jej naocznymi świadkami. Olimpjadą interesowałem się już od dawna. Czytałem o wielkich przygotowaniach i olbrzymich inwestycjach. Widziałem stadjon kilka tygodni przed igrzyskami, czytałem o otwarciu igrzysk, jednym słowem byłem do wrażeń olimpijskich dobrze przygotowany, ale to co zobaczyłem, przeszło wszelkie moje oczekiwanie.

Do reporterskich sprawozdań odnosiłem się zawsze z wielka rezerwą. Ciągle mi się zdawało, że w każdym sprawozdaniu z Olimpjady jest co najmniej 50 % przesady. Obecnie stwierdzam, że sprawozdania te były w niektórych wypadkach nawet za skromne.

W chwili, kiedy znalazłem się w ekspresie Warszawa-Berlin, uważałem się za wybrańca losu. Byłem wprost szczęśliwy, ze nareszcie już jadę. Pociąg był wyjątkowo pusty, tak, że całą noc spałem jak suseł i śniłem o Olimpjadzie. Dopiero wczesnym rankiem zbudziły, mnie słowa „kontrola paszportowa”. Pierwsza stacja po stronie niemieckiej, Nowy Będzin, cała udekorowana flagami olimpijskimi, a każdy Niemiec – znaczkiem olimpijskim. Nawet lokomotywy szczyciły się tym pięknym symbolem jedności wszystkich części świata w postaci pięciu kolorowych kół. Krótkie formalne pytania celników kończyły szybko ceremonje graniczne. Ruszyliśmy. Na wszystkich spotkanych po drodze stacjach, wprost oszałamiającą pstrokacizna chorągwi z bardzo silną przewagą swastyk. Ale rekord pod tym względem zdobył Berlin. Już na dworcu przy Fridriech-Strasse witały gościa nieprawdopodobne ilości różnych chorągwi, a znaki olimpijskie można było spotkać niemal na każdym kuflu od piwa. W dolnej hali dworca, wśród powodzi dekoracyj choragwianych, uwagę zwraca „Olimpijskie biuro informacyjne”. Wchodzę z ciekawością, jak też Niemcy potraktowali swych najbliższych sąsiadów. Przy długiej balustradzie kilka pań i panów udziela informacyj licznym przybyszom. Po chwili oczekiwania dostaję się przed oblicze chudej Niemki w okularach, do której zwróciłem się z prośbą w języku polskim o plan Berlina i informacje o kwaterze. Niemka zamieniła porozumiewawcze spojrzenia z obok stojącym panem, który po chwili wręczył mi żądany plan Berlina w języku polskim i kartkę kwaterunkową. Jednocześnie dodał, że o ile nie posiadam biletu wejścjowego na stadion, to go już nigdy nie otrzymam. Później przekonałem się, że informatorów, mówiących po polsku, można było spotkać niemal na każdej ulicy.

Uwaga informatora o biletach wejściowych na stadjon zaskoczyła mnie bardzo niemile. Ale nadziei nie straciłem. Być tak blisko i nie wejść na stadjon, to przecież byłoby nie do pomyślenia. Po ulokowaniu się na kwaterze w okolicach Unter den Linden, ruszyłem z miejsca na poszukiwanie biletu, ale niestety, uwaga informatora sprawdziła się w całej pełni. Bank, zajmujący się sprzedażą biletów, otoczony był kordonem umundurowanych hitlerowców, od których można się było dowiedzieć tylko jedno, że wszystkie bilety były sprzedane. Na czarnej giełdzie, gdzie sprzedawali bilety po cenach wielokrotnie wyższych, panował też zastój. Wszystko było wyprzedane. Jedynie wymiana biletów z jednej imprezy na drugą, była możliwa. Smutna perspektywa, pomyślałem sobie, jedyna nadzieja, jaka mi pozostała, to było wkręcenie się na stadjon bez biletu. Ponieważ było już późno, resztę dnia postanowiłem poświęcić dla zwiedzania miasta.


Kto znał Berlin przedtem, ten go w czasie olimpijskim nie poznałby. Olbrzymia ilość kilkunastometrowych chorągwi zwisających z wysokich pięter, zmieniła całkowicie wygląd miasta. Zapominam chwilowo o celu mego przybycia do Berlina, a na taśmie pamięci zaczynam nakręcać niecodzienne widoki, zmieniające się z zawrotną szybkością, jak w kalejdoskopie. W Berlinie byłem już niejednokrotnie, ale tak oszołomiony nie byłem jeszcze nigdy. Największy gwar panował na ulicy Unter den Linden. Szerokim chodnikiem płynęła olbrzymia fala różnobarwnego tłumu. Co kilka kroków można było spotkać otoczonych zwartym pierścieniem egzotycznych olimpijczyków rozdających autografy. W Berlinie zapanowała podczas Olimpjady jakaś dziwna manja zbierania autografów, która mimo bezwzględnego tępienia przez policję nie dała się wykorzenić. Wzdłuż całej ulicy porozmieszczane były głośniki, które podawały wyniki z „Terenu bezkrwawych walk”. Po ulicy płynęła nieprzerwana fala samochodów z najrozmaitszych krajów globu ziemskiego. Wśród rodowitych berlińczyków wytworzył się z tej okazji oryginalny sport, albo jak kto woli zabawa, jedni zajmowali się rozpoznawaniem chorągwi różnych państw biorących udział w igrzyskach, a któremi zalane było całe miasto, drudzy odgadywali rasy ludzi, inni znowu odgadywali ze znaków rejestracyjnych samochodów przynależność państwową, jednym słowem każdy, kto znalazł się na ulicach Berlina w czasie Olimpjady, był całkowicie zaabsorbowany tym specyficznym gwarem o oryginalnemi widokami.

clip 3Ale nie brakowało też i takich widoków, które na tle tego ruchu ulicznego, wyglądały bardzo śmiesznie. Otóż myli się ten, kto wierzy w całkowicie zmechanizowany ruch na ulicach Berlina. W Berlinie widzi się znacznie więcej dorożek konnych, niż w Warszawie, przyczem dorożki na wysokich okutych żelaznymi obręczami kołach i dorożkarze w ceratowych cylindrach, wyglądają bardzo pociesznie. Ale mimo to „Ordnung” panował wszędzie bez zarzutu.

 

Niezależnie od przesadnej dekoracji domów, gmachów publicznych, rządowych i pomników, przez środek Berlina prowadziła bardzo długa, bo około 12 kilometrów licząca droga olimpijska, która ciągnęła się od Placu Aleksandra, aż do stadjonu. Kto się dostał na tę drogę, ten już bez trudu trafił na stadjon. Cała droga olimpijska, niezależnie od bardzo obficie udekorowanych domów, zasiana była istnym lasem chorągwi, pozawieszanych na wysokich masztach wprost na jezdni. Przy najlżejszym podmuchu wiatru długie chorągwie odchylały się od masztów i tworzyły tunel o pięknem tęczowem sklepieniu. Przed muzeum zamkowem w otoczeniu olbrzymiego wieńca masztów chorągwianych, palił się znicz olimpijski, przed gmachami państwowemi zawieszone były złote wieńce z dębowych liści i olbrzymie obrazy, przedstawiające najbardziej charakterystyczne widoki niemieckich miast.

 

Przechodząc przez Plac Paryski, zauważyłem nagłe poruszenie się wśród licznie zgromadzonej publiczności. Po chwili środek ulicy został obsadzony długim podwójnym szeregiem zbitej masy ludzkiej. Nie wiedząc o co chodzi, stanąłem i ja w tym szeregu. Jak się wkrótce okazało, powodem tego poruszenia, był oddział marynarki wojennej, w galowych strojach, dążący na zmianę warty garnizonowej. Podobna historja powtórzyła się niebawem z powodu przyjazdu kanclerza Hitlera, który powracał ze stadjonu.

clip 4

Kanclerz Hitler w otoczeniu dostojników wojskowych i partyjnych, na olimpijskim stadionie pływackim, podczas odbywających się tam pływackich zawodów.


 

 

 

 

 

Ale na opisanie wszystkiego nie starczyłoby całego „Wiarusa”. Spacer w takim zgiełku znurzy szybciej jak najcięższa praca. Koła olimpijskie i swastyki, zaczęły mi skakać przed oczyma jak natrętne komary, więc zacząłem wiać w kierunku mojej kwatery. Pierwszą napotkaną restaurację, uważałem za oazę wśród pustyni. Ale i tu nie znalazłem spokoju. Koła olimpijskie i swastyki były nie tylko na szklankach od piwa, ale nawet befsztyki były udekorowane pięcioma kołami z cebuli. Dopiero, kiedy sobie przypomniałem, że nie posiadam jeszcze biletu na stadjon, i że cały mój długotrwały trud, może być uwieńczony fiaskiem, przyszedłem trochę do siebie.

clip 5

Na drugi dzień zawody na stadjonie miały się zacząć o godzinie 15-tej, ale już około godziny 12-tej długie szeregi samochodów i przepełnione autobusy dążyły w kierunku stadjonu. Z miejsca speszyłem się, - kiedy wysiadłem z autobusu przed stadjonem i podeszło do mnie kilku panów z zapytaniem, czy przypadkiem nie mam zamiaru odstąpić biletu. Podobno tak polowali na bilety od samego rana. Byli też i tacy, którzy za wstążką od kapelusza mieli karteczki z napisami: „kupię bilet za każdą cenę”. O wejściu bez biletu wobec pięciokrotnej kontroli było nie do pomyślenia. Po dwugodzinnem beznadziejnem krążeniu koło stadionu, wpadła mi szczęśliwa myśl do głowy, przecież posiadam legitymację prasową „Wiarusa” i pieczątka Lufthanzy z niewyraźną datą w paszporcie, którą uzyskałem przy powrotnym locie z Sztokholmu. Z miejsca podszedłem do najwolniejszego przejścia i zażądałem przedstawienia mię jednemu z członków Komitetu Olimpijskiego. Zdziwiony kategorycznem żądaniem bileter wskazał mi tęgiego jegomościa, stojącego za pierwszym kordonem. Dygnitarzowi przedstawiłem się jako korespondent „Wiarusa” i opowiedziałem historję mego przylotu do Berlina w takiej formie, że po obejrzeniu legitymacji i paszportu, dygnitarz wezwał kontrolera i odesłał mię do loży prasowej pod warunkiem, ze jeżeli miejsc wolnych nie będzie, będę zmuszony zrezygnować z zawodów w dniu dzisiejszym. Niech żyje „Wiarus” - pomyślałem sobie, tyle razy wybawił mię już z sytuacji niemal beznadziejnej, ale tym razem sukces ten należy do największych. Loża prasowa znajdowała się tuż nad lożą kanclerza Hitlera. Cały stadjon był z tego miejsca widoczny jak na dłoni. Widok, jaki się roztaczał przed memi oczyma, utkwił mi na długie lata w pamięci. Stadjon, w formie elipsy, podobny był do olbrzymiej misy, w której szary masyw zlewał się z nieboskłonem, zielony trawnik idealnie równego boiska, otaczała ceglasta bieżnia, poprzecinana białemi linjami. Cały stadion otaczał wieniec różnobarwnych chorągwi, z lewej strony stadionu, w olbrzymim kielichu, palił się symboliczny znicz. Nieco dalej wznosiła się wysoka czworokątna wieża, na której zawieszony był olimpijski dzwon.
 
Wieża zaprojektowana w latach 1934-36 jako element kompleksu stadionu olimpijskiego na organizowane w 1936 igrzyska olimpijskie wg. projektu Wernera Marcha, mierzy ponad 77 metrów. Z platformy widokowej roztacza się widok na niemal cały Berlin, od Spandau po Alexanderplatz. Obok widoczna jet także opera leśna, wybudowana w kształcie teatru greckiego w Epidauros. Po wojnie teren należal do sektora brytyjskiego. Wieża spłonęła w 1947 roku, a na początku lat 60-tych odbudowano ją na podstawie planów przedwojennych. Odbudowę prowadził March, przedwojenny architekt kompleksu.

clip 6

clip 7

Po prawej stronie, na wysokim postumencie, znajdowały się trzy maszty, na które wciągano chorągwie narodowe, tych krajów, których zawodnicy osiągali jedno z trzech pierwszych miejsc. Na boisku, upięta na wysokim wysmukłym maszcie, powiewała dumnie chorągiew olimpijska z pięcioma kołami na białym tle. Stadjon zapełniony był do ostatniego miejsca. Sto pięć tysięcy osób w symetrycznie rozmieszczonych rzędach ławek uzupełniało ten nadzwyczaj piękny i niecodzienny widok.

clip 8

Na stadjonie przed lożą kanclerza ustawione było podium, na którem odbywało się wieńczenie zwycięzców. Piękna ta ceremonja, odbywała się w sposób następujący: zdobywcy trzech pierwszych miejsc wchodzili na podjum i stawali frontem do loży kanclerza. Przed zwycięzcami ustawiały się trzy biało ubrane panie. Na dany znak megafon ogłaszał dane techniczne, tyczące danej konkurencji i miejsce zajęte przez zawodnika, po ogłoszeniu panie wkładały zawodnikom wieńce z liści laurowych na głowy. Po wieńczeniu zdobywcy pierwszego miejsca orkiestra grała hymn narodowy tego państwa, do którego należał zawodnik. Podczas grania hymnu publiczność, znajdująca się na stadjonie, stawała frontem do orkiestry. W międzyczasie wciągano na maszty chorągwie narodowe tych państw, do których należeli zawodnicy. Była to jedna z najbardziej uroczystych i miłych ceremonij. 

Dalsze dni płynęły już normalnie. Na inne stadjony, jak również i do wioski olimpijskiej, dostawałem się przy pomocy legitymacji „Wiarusa” bez trudu. Było to zresztą łatwiej, dlatego, że najważniejsze konkurencje, odbywały się na stadjonie głównym. Z sumy wrażeń, odniesionych na Olimpjadzie, można śmiało powiedzieć, że techniczna strona organizacyjna stała całkowicie na wysokości zadania. Wszystko było pomyślane i wykonane w najmniejszych szczegółach. Porządek i jeszcze raz porządek przebijał się wszędzie i na każdym kroku.

clip 9

 

Olimpijski bieg pań przez płotki. Fotografja nasza uchwyciła moment przeskoku najlepszych zawodniczek świata w tej konkurencji.

Z odniesionych wrażeń jestem nad wyraz zadowolony i dumny tem bardziej, że to zaszczytne pełnienie funkcji specjalnego korespondenta „Wiarusa” przypadło mnie w udziale. Do mego pamiętnika przybyła nowa piękna karta, która na długie lata, będzie osłodą codziennej pracy i pobudką do dalszych w tym kierunku wysiłków.

Ceremonię otwarcia Igrzysk w dniu 1.08.1936 na Stadionie Olimpijskim uświetnił przelot nad arenami sportowymi sterowca HINDENBURG z namalowanymi na burtach wielkimi kołami olimpijskimi.


Sterowiec wystartował o godzinie 7.13 rano w dniu 1 sierpnia 1936 roku z lotniska we Frankfurcie nad Menem. Trasa lotu wiodła nad Hannoverem, Hamburgiem i Schwerinen. Nad Berlinem sterowiec pojawił się o 13.40. O godz. 14.05, HINDENBURG przeleciał nad Stadionem Olimpijskim, następnie zatoczył krąg nad miastem i o 15.07 ponownie znalazł się nad areną Igrzysk. O godz. 15.30 zeppelin nadleciał nad lotnisko Tempelhof , gdzie z wysokości 220 m zrzucił na spadochronie worki z pocztą. O 15.43 odleciał do Frankfurtu poprzez Dessau, Hof i Bad Kissingen, gdzie wylądował o 21.13. Lot z 54-ro osobową załogą oraz 64 pasażerami na pokładzie, z przeciętną prędkością 116 km/h na trasie 1622 km trwał czternaście godzin.

Na pokładzie sterowca przewieziono 40 worków poczty zawierającej 61369 listów i 57710 kart.

Wszystkie listy i karty zostały ostemplowane specjalnym stemplem przedstawiającym flagę olimpijską na tle sterowca otoczoną napisem „LUFTSCHIFF HINDENBURG / OLYMPIAFAHRT 1936”. Stempel zasadniczo był użyty w kolorze fioletowym, jednak niewielka ilość przesyłek posiada ten stempel w kolorze czerwonym lub ceglastym.

Datownik posiadał wyróżniki literowe a do h.
 
Przesyłka sterowcowa z wyróżnikiem "a"
 
7
 
Przesyłka sterowcowa na kartce pocztowej z wyróżnikiem "d"
 
clip 12
 
Przesyłka sterowcowa z wyróżnikiem "e"
 
5
 
Druga strona koperty.
 
6

Przesyłka sterowcowa z wyróżnikiem „f”.

clip 10

Druga strona koperty przewiezionej sterowcem HINDENBURG.

clip 11

Przesyłka sterowcowa z wyróżnikiem "g"

1

Druga strona przesyłki.

2a

Przesyłka sterowcowa z wyróżnikiem "h"

3

Druga strona przesyłki

4